Edward Prus: Akcja „Wisła” – prawda i fikcje.
Świat w dobie ostatniej wojny wiele wiedział o zbrodniach tzw. UPA (Ukraińskiej Powstańczej Armii), których ofiarą padło pół miliona polskiej ludności cywilnej. Od tamtego czasu sporo wody upłynęło w Dniestrze i Zbruczu, „zimna wojna” i ludzkie zmagania ze światowym komunizmem zatarły w ludzkiej pamięci krwawe dramaty rozegrane na rubieżach Rzeczypospolitej. Wyrosło nowe pokolenie, które o UPA nie wie prawie nic. Na tej niewiedzy postanowili zażerować ukraińscy nacjonaliści – i to dzięki nim owo pokolenie dowiedziało się o czymś zupełnie innym, że istniała ,,bohaterska” UPA walcząca z komuną i wysługującymi się jej Polakami, którzy nadto dokonali na spokojnych Ukraińcach ,,zbrodni”. Ta ,,zbrodnia” uzyskała kryptonim ,,Wisła”. Potępił ją Senat RP w sierpniu 1990 roku – nie wspominając ani słowem o UPA, która totalnie zniszczyła żywioł polski i żydowski oraz wszystko, co było polskie i żydowskie. Nacjonaliści ukraińscy, zrzeszeni w OUN (Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów) na inicjatywę swojego szalbierstwa przeznaczyli ok 20 tys. dolarów, a na jego rozpropagowanie w świecie, w różnych językach, kilkaset tys. dolarów.
Gdy to się już spełniło, Polacy kresowi stanowiący 1/3 ludności III Rzeczypospolitej, osłupieli, osłupiał także Sejm zaskoczony decyzją Senatu. Sejm, mimo nacisków ukraińsko-nacjonalistycznego lobby, nie zdjął odium ludobójstwa z sumień ukraińskich faszystów i nie odwrócił uwagi świata od zbrodni UPA. Wywołało to nieukrywaną wściekłość środowisk ukraińskich nacjonalistów – także w Polsce, którą zamieszkuje ok. 80 tys. osób ukraińskiej mniejszości narodowej. Nie pół miliona, jak kłamliwie głosi Włodzimierz Mokry, nie 300-400 tys., jak mu sekundują Bohdan Osadczuk, Mirosław Czech i jeszcze kilku innych, ale tylko 80 tys. Potwierdza to wiarygodne źródło watykańskie opracowane w oparciu o statystykę kościelną sporządzoną przez poszczególnych ukraińskich duszpasterzy. [Patrz: Dmytro Błażejowśkij, Szematyzm Ukrajinśkoji Katołyćkoji Cerkwy (1884-1988), Rzym 1988]. Dodać należy, że 80% agentów KGB w Polsce rekrutowało się spośród ukraińskich nacjonalistów stale mieszkających w Polsce. Potwierdził to płk KGB W. Timoszewski na łamach „Argumentów i Faktów” oraz płk J. Marczuk, odpowiedzialny za wywiad wojskowy Ukrainy. Więcej: Marczuk oświadczył, że tych parę agentów niepodległa Ukraina bierze na „swój żołd” (Ratusza 16 I 1992). Należy domniemywać, że wiele antypolskich inicjatyw zrodziło się z inspiracji OUN oraz ukraińskiego wywiadu wojskowego, który już zdołał wziąć na „swój żołd” agentów KGB.
Decyzja senacka, która zbulwersowała Polaków, nie usatysfakcjonowała jednak ukraińskich nacjonalistów. Najpierw zabrał głos Bohdan Osadczuk – „postać odrażająca” i zoologicznie antypolska – na łamach paryskiej „Kultury” (nr 9/1990), a rok później w „Krytyce” (nr 36/1991). W międzyczasie nacjonaliści „odkryli” i sobie „przywłaszczyli” obóz w Jaworznie. Po prostu orzekli jednostronnie, że był to obóz założony wyłącznie dla ludności ukraińskiej „podejrzewanej o współpracę z OUN-UPA” – co, rzecz jasna, mija się z prawdą w takim samym stopniu, jak głoszona przez nich wieść, że nie Polacy, lecz „ludzie Bandery” zdobyli Monte Cassino (patrz „Ukrajinśke Echo” 26 III 1986).
W październiku 1992 roku Związek Ukraińców w Polsce zorganizował uroczystości żałobne w b. obozie jawornickim z udziałem bp. Jana Martyniaka. Arcypasterz grekokatolicki w wygłoszonej tam homilii podkreślił „modlitewny charakter zgromadzenia, wykluczający politykę („Gwarek”, Jaworzno 1-15 X 1992). To, rzecz jasna, bluff – albowiem właśnie tam ułożono bezczelne wręcz żądanie, żeby wszystkich, którzy brali udział w akcji „Wisła”, uznać za zbrodniarzy wojennych, a samą „akcję” za ludobójczą. Ma się rozumieć, że w Jaworznie także użyto słowa-wytrychu – „dekomunizacja”. Petycję skierowano do Prezydenta RP, Sejmu i Senatu. Treść żądania rozkolportowano w kraju i za granicą – i to pod jego wpływem, obradujący w Kijowie na początku grudnia 1992 roku Ludowy Ruch Ukrainy, zdominowany przez galicyjskich nacjonalistów ukraińskich, zwrócił się do prezydenta L. Krawczuka i Rady Najwyższej Ukrainy z żądaniem, aby zażądano od prezydenta Wałęsy i Sejmu RP „uznania operacji <<Wisła>> z 1947 r. za akcję przestępczą ze wszystkimi moralnymi i prawnymi następstwami, jakie z tego wypływają”. Przy okazji wymyślono dwie bzdury, że w RP mieszkają „setki tysięcy Ukraińców” i że ci Ukraińcy „do tej pory pozostają represjonowanym i jedynym, jak na razie, nie zrehabilitowanym narodem”. Chodzi, oczywiście, nie o naród – bo ten rehabilitacji nie potrzebuje – lecz o OUN-UPA, którą nacjonaliści utożsamiają z narodem. Żądanie to uznać należy za polityczny skandal! Jednak skandalem nie było, był natomiast skandaliczny wywiad udzielony gazecie „Hołos” przez Krzysztofa Skubiszewskiego, w którym polski minister nie odrzucił ukraińskich żądań zadośćuczynienia akcji „Wisła” i ani jednym słowem nie wspomniał o zbrodniach OUN-UPA. To zadowoliło ukraińską prasę nacjonalistyczną, która tzw. „zachodnie kresy Zachodniej Ukrainy” ( czyli Ziemie Chełmską i Podlaską) nazwała „zrabowaną ukraińską ziemią” (patrz: „Swoboda”, Tarnopol, 15 VIII 1992).
Nacjonaliści ukraińscy mieszkający w Polsce byliby bardzo zadowoleni, żeby tylko oni mogli przemawiać w sprawach UPA i narzucać Polakom swój punkt widzenia – oczywiście zupełnie omijając ludobójczą naturę tej antypartyzanckiej formacji. Tym należy tłumaczyć M. Czecha, które nie wiadomo nawet jak nazwać: arogancją, bezczelnością czy ograniczeniem? „Po rezolucji Senatu – mówi on – Towarzystwo Miłośników Lwowa wystąpiło z listem otwartym do społeczeństwa, pisząc o pół milionie… zamordowanych przez nacjonalistów ukraińskich spod znaku UPA. Pojawia się w nim również kategoria ludobójstwa. Oczywiście bzdury.” (Krytyka nr 36/1991). Czy można sobie wyobrazić większy cynizm, większą obrazę Polaków i spoliczkowanie cieni ofiar upowskiego ludobójstwa? Pierwszym podstawowym prawem człowieka jest prawo do życia. I żadne „prawo” „chrześcijańskiej” OUN nie może zezwalać na zabicie człowieka. Tymczasem M. Czech uważa, że mordy dokonane na Polakach to dla ukraińskich faszystów „bzdura”. Tak dalece „bzdurna sprawa”, że nie jest godna wzmianki prasy państwowej, zatem zamieszczenie o mordach wieści na łamach „Rzeczypospolitej”, uznać należy za większą zbrodnię, niż wymordowanie 500 tys. Polaków. M. Czech nie pamięta, że mieszka w wolnej, demokratycznej Polsce i że „Rzeczpospolita” broni polskiej racji, a nie „prawdy” OUN! Według ukraińskich nacjonalistów należałoby wprowadzić zakaz publikowania rzeczy, które mówią o nich prawdę i bez zastrzeżeń przyjąć ich wykładnię. Polaków, którzy doznali krzywd od OUN-UPA zamknąć w domu wariatów, a możw w obozie jaworznickim. Tylko że tych jest większość przytłaczająca naszego narodu; także większość Ukraińców mieszkających w RP oraz na Ukrainie z ludobójcami spod czerwono-czarnego sztandaru nie pragnęła mieć cokolwiek wspólnego.
Powiedzmy wprost: nigdy, przenigdy nie byłoby akcji „Wisła”, gdyby nie działalność UPA na tzw. Zacurzonii, której celem było, jak głosił rozkaz dowódcy UPA w Polsce, Mirosława Onyszkewycza – „Oresta”: „Wytępić Polaków zamieszkałych na terenach południowo-wschodnich i dążyć do całkowitego ich usunięcia. Nie uznawać linii Curzona za granicę polsko-sowiecką”. Na te obszary UPA dokonała inwazji zbrojnej z terenów kresowych II Rzeczpospolitej stanowiącej jakby przedłużenie agresji bolszewickiej z 17 września 1939 roku. Celem obu najazdów było oderwanie od Państwa Polskiego części jego terytorium. Swój zamysł zaborczy w stosunku do prapolskich ziem – Podlaskiej i Chełmskiej, UPA realizowała zgodnie z zacytowanym rozkazem „Oresta” i sposobem wypróbowanym już na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej. Walka z tym nieludzkim agresorem była nie tylko walką z bandytyzmem w najohydniejszym wydaniu i ze zdradą państwową (upowcy byli obywatelami RP), ale przede wszystkim świętą wojną o jedność i całość terytorialną Najjaśniejszej Rzeczypospolitej. Banderowcy zatem nie tylko parali się masowym ludobójstwem, ale także dopuścili się zdrady Ojczyzny. Ci z Ukraińców, którzy zdecydowali się nie wyjeżdżać dp USRR i pozostać w Polsce, wyłonili swoje przedstawicielstwo i złożyli na ręce władz RP odpowiedni memoriał. Stwierdzano w nim, że banderowcy mają zamiar „w granicach Polski stworzyć sobie Piemont reakcyjnej działalności”. Deklarowali lojalność wobec Państwa Polskiego i liczyli, że jako jego obywatele cieszyć się będą pełnią praw. Obiecali pomoc w zwalczaniu UPA i wykazywali zrozumienie, że wszystko to może być realizowane w warunkach stabilizacji, do której ludność ukraińska zamierza włączyć się czynnie. Tak wygląda teoria, a praktyka była zupełnie inna. Nie było przykładów zwalczania UPA, przeciwnie- deklarując lojalność grupy stały się oparciem dla UPA – karmiąc ją i dając schronienie. Jednocześnie pomagały UPA palić opuszczone domostwa i całe wsie, aby uniemożliwić zasiedlenie ich przez Polaków wygnanych przez UPA i NKWD z terenów przyłączonych do ZSRR. „Było to więc – zauważają autorzy Drogi do nikąd – W. Szota i A. Szcześniak – kontynuowanie przez OUN-UPA taktyki >>spalonej ziemi<<„.
Wreszcie odkrycie najważniejsze i bardzo niebezpieczne dla całości Rzeczpospolitej. Chodzi o zainspirowany przez OUN „list ludności ukraińskiej” do Józefa Stalina, a w nim gorąca prośba, żeby „ojciec narodów” zechciał łaskawie przyłączyć do USRR „Ukrainę Zacurzońską” jako „ukraińskie terytorium etnograficzne” – aż po Nowy Targ. Petycja ta, za pośrednictwem ambasady ZSRR w Warszawie, dotarła do rąk Aleksandra Kornijczuka, ówczesnego ministra spraw zagranicznych USRR oraz męża Wandy Wasilewskiej. Wasilewska, być może w tajemnicy przed mężem, powiadomiła o tym władze polskie wskazując na wyjątkowe niebezpieczeństwo takiego pisarstwa. Stalin bowiem w każdej chwili mógł podjąć niekorzystną dla Polaków decyzję zgodną z „wolą narodu”, jak to już uczynił wówczas, gdy zrabował im Wołyń i Małopolskę Wschodnią. Stalin jednak odrzucił prośbę „zachłannych polskich Rusnaków” oświadczając, że „jest nieobyczajnie” zabierać komuś ponad połowę terytorium. Niebezpieczny precedens jednak pozostał nie mówiąc już o tym, że była to ze strony „polskich Rusnaków” zdrada równająca się zbrodni. Ten fakt bardzo Rusnakom zaszkodził. Należało w końcu, dwa lata po wojnie, położyć kres nieporządkom, czyli podjąć bolesną decyzję zrealizowania akcji „Wisła”, która miała dwa aspekty – wojskowy i cywilny. Aspekt wojskowy polegał na ostatecznej likwidacji UPA, cywilny na przesiedleniu ludności na Zachodnie i Północne Ziemie Polski – aby w ten sposób pozbawić UPA wszelkiego oparcia. „Gdyby nie było przesiedleń (rugów), to UPA walczyłaby w Zacurzonii jeszcze 10 lat”. To nie są słowa wydumane, lecz wzięte z 16 tomu „Litopysu UPA”. I one powinny wielu starczyć za odpowiedź: czy akcja „Wisła” miała sens?
Przesiedlenie ludności rozpoczęło się 28 kwietnia 1947 roku. Równolegle trwała akcja zbrojna, w której śmierć poniosło 1509 upowców, a 2781 aresztowano, głównie z cywilnej siatki OUN-UPA. Aresztowanych kierowano nie do Jaworzna, jak się o tym pisze bałamutnie, lecz do specjalnego obozu na Mazurach. Do sierpnie 1947 roku przesiedlono na Ziemie Zachodnie i Północne 140575 osób. Był to najpoważniejszy cios zadany UPA. Łemkowie opuszczali nędzne – tylko że własne – ziemie, cuchnące chatynki kurne, a w zamian otrzymywali obszerne domy poniemieckie i gospodarstwa rolne z żyzną ziemią, o których nie mogli nawet marzyć w najśmielszych snach. Dziś wcale nie przejawiają ochoty powrotu w Bieszczady – co bardzo złości ukraińskich nacjonalistów. W tej sytuacji zaistniała potrzeba „mocnego uderzenia”, podobnego do prowokacji montecassińskiej. Jaworzno nadawało się do tego znakomicie – bo już zwrócili na nie uwagę Polacy. Rozprawiając się ze wszystkim, co wiązało się z komuną, niektórzy polscy „nadgorliwi”, krótkowzroczni publicyści zaczęli rozdawać ciosy na oślep: raz na komunę – dziesięć razy w polskość. Wtedy właśnie odkryto „dla Ukraińców” Jaworzno. „Deportowani pod eskortą trafiali do obozu w Jaworznie, niedaleko Oświęcimia, więzienia zorganizowanego w oparciu o wzory hitlerowskie (komendantura, wieżyczki strażnicze, podwójny pas drutów podłączonych do prądu wysokiego napięcia, kapo werbowani spośród więźniów…)” („Gazeta Krakowska” 20 VII 1990). To ostatnie stwierdzenie jest odgłosem czarnej legendy tworzonej wokół Jaworzna i akcji „Wisła” przez nacjonalistów ukraińskich, aby oczernić przed światem całym, opluć i zdeptać do reszty wszystko, co dla Polaków jest najcenniejsze, polski honor i polski mundur wojskowy. Z takiego pisarstwa mogą być zadowoleni tylko ounowcy (patrz: „Swoboda” N. Jork 21 X 1990). To nic że Jaworzno było obozem dla Polaków, że z akcją „Wisła” nie miało nic wspólnego, że nie było w nim kobiet i dzieci ukraińskich – ważne, że w tę czarną legendę wierzą sami Polacy! W Jaworznie byli Ukraińcy (ok 5%), ale przed akcją „Wisła”; znaleźli się tu po udowodnieniu im przynależności do OUN-UPA.
Zatem: czemu Jaworzno wybrali sobie ounowcy za nową antypolską prowokację? Bo Jaworzno było ongiś filią obozu oświęcimskiego, znanego na cały świat jako hitlerowska katownia. Taką samą prowokacją była rzecz dotycząca Monte Cassino. Oba miejsca zostały przez nich wybrane z rozmysłem. Prowokację rozpoczęło 26 marca 1986 roku ukazujące się w USA pismo „Ukrainian echo”. Powiadomiło ono czytelników, iż powstał specjalny Komitet monte Cassino Studentów Ukraińskich, którego celem jest udowodnić, że tę największą bitwę żołnierza polskiego w II wojnie światowej, wygrali Ukraińcy – ”ludzie Bandery”. Z tego śmiać się nie można, już są bowiem obcojęzyczne publikacje i foldery turystyczne głoszące światu, iż główna siła uderzeniowa Drugiego Korpusu, 5 Dywizja Kresowa składała się rzekomo z Ukraińców. Owszem, byli Ukraińcy i w Drugim Korpusie, wielu też poległo – a najwięcej ich spoczywa na cmentarzach w Bolonii i Loreto – ale kto o nich słyszał, o Monte Cassino znów wszyscy!
Podobnie jest w przypadku Jaworzna: druty kolczaste, wieżyczki strażnicze – zgroza, tego nie można doszukać się w innych obozach jenieckich dla banderowców. Powstała cała, przeogromna wręcz literatura w językach obcych. Tyle żółci i pomyj jeszcze nikt nie wylał na naród polski, nie na komunę, ale właśnie na Polaków! Słowa: „polscy zbrodniarze”, „polskie bandy AK”, „polska dzicz”, „dzika polska horda”, „polscy bandyci” – to są słowa, które można uznać za najłagodniejsze w tym steku szyderstw, drwin i jadu.
Gdy już ostatecznie opluto Polaków, a „sprawa Jaworzna” przyćmiła zbrodnie UPA i umysły niektórym polskim publicystom, postanowiono sięgnąć wyżej. 22 czerwca 1990 roku przywództwo OUN podjęło decyzję: zrobić wszystko, żeby strona polska uroczyście potępiła akcję „Wisła”. Już to się stało, Senat RP trochę lekkomyślnie oraz jednostronnie i bez głębszej refleksji, potępił akcję „Wisła”, o wielkiej antylechickiej „akcji” UPA – ani słowa. A tymczasem akcja „Wisła” to przysłowiowa „kropla w oceanie” tego, co Polakom wyrządziła UPA. Jej „heroiczne dzieło” zamyka się bilansem 500 tys. polskich trupów, wyrżniętych w pień – kobiet, starców, dzieci! O ich groby i pamięć nie upomniał się dotąd Senat, Sejm ani Rząd Najjaśniejszej Rzeczpospolitej. Nie słychać też o chęci uderzenia się w pierś za „zbrodnie ojców” obecnego pokolenia Ukraińców. Polskie nadzieje gasi niejaki Mikołaj Siwicki: „Tylko bezczelność (polska) może dziś dyktować żądanie, aby gospodarze przepraszali za to, że poturbowali napastnika (…) broniąc się od śmierci we własnym domu”. Ta cyniczna arogancja nie mieści się w żadnych kategoriach ludzkiej przyzwoitości.
Prof. dr. hab. Edward Prus (1931-2007)



